wtorek, 27 stycznia 2009

Yes, we can!

Ło wszyscy święci, co za dzień. Takich emocji nie doświadczałem już od jakiegoś czasu. Najpierw mecz Niemców z Duńczykami, decydujący o naszej przyszłości. 2x30 minut gry punkt za punkt i nieustannych, irytujących supozycji komentatora, że mecz był ustawiony na remis. Na litość... Kto na takim poziomie, przy takiej stawce i ryzykując odpadnięcie umawiałby się na wynik? Nerwowo oczekiwane zwycięstwo nadeszło i zrobiło się jeszcze goręcej, bo teraz to już byłoby niewdzięcznością wobec losu nie wykorzystać okazji. :)
Jak się okazało, to nie koniec prezentów tego wieczora. Umówmy się, że formy z dwóch poprzednich spotkań nie było. I choć Norwegowie nie grali specjalnie finezyjnie, trudno było odskoczyć na więcej, niż 2 punkty, a i to nie na długo. Przyznam, że im bliżej końca, tym moja rozpacz bardziej rosła. Wprost proporcjonalnie (ten zwrot, to jedyne co mi pozostało z matematycznych i fizycznych definicji) do rosnącej przewagi rywala.

Charakter - to często wymieniany atut tej drużyny. I tegoż charakteru starczyło do wyrównania. Nie mam pojęcia jak to się stało, ale oto 14 sekund przed końcem spotkania remisujemy 30:30, piłkę rozgrywają Norwegowie. I tutaj prezent robi nam trener przeciwnika - wycofuje bramkarza. Artur Siódmiak przejmuje piłkę i z zimną precyzją przerzuca parkiet zdobywając tę jedną upragnioną bramkę. Fantastyczne, niewiarygodne, unfuckin`believable. :)

Nie wiem jacy są Norwegowie. U nas tego trenera rozszarpałyby tabloidy, pospołu z tysiącami wszystkowiedzących internetowych trolli (patrz casus Beenhakkera czy innego Lozano). Wiem natomiast, że tam był on jedynym chętnym do przejęcia schedy po poprzednim selekcjonerze. I trzeba przyznać, że wynik niezgorszy i sporo napsutej przeciwnikom krwi.

Teraz przed nami bój o prawo gry w finale. Zła wiadomość - z gospodarzami. Dobra - po dzisiejszym? Bez jaj... Kto nas teraz zatrzyma? :)

Pyrsk ludkowie,
Elien.

Brak komentarzy: