
Jak się okazało, to nie koniec prezentów tego wieczora. Umówmy się, że formy z dwóch poprzednich spotkań nie było. I choć Norwegowie nie grali specjalnie finezyjnie, trudno było odskoczyć na więcej, niż 2 punkty, a i to nie na długo. Przyznam, że im bliżej końca, tym moja rozpacz bardziej rosła. Wprost proporcjonalnie (ten zwrot, to jedyne co mi pozostało z matematycznych i fizycznych definicji) do rosnącej przewagi rywala.
Charakter - to często wymieniany atut tej drużyny. I tegoż charakteru starczyło do wyrównania. Nie mam pojęcia jak to się stało, ale oto 14 sekund przed końcem spotkania remisujemy 30:30, piłkę rozgrywają Norwegowie. I tutaj prezent robi nam trener przeciwnika - wycofuje bramkarza. Artur Siódmiak przejmuje piłkę i z zimną precyzją przerzuca parkiet zdobywając tę jedną upragnioną bramkę. Fantastyczne, niewiarygodne, unfuckin`believable. :)
Nie wiem jacy są Norwegowie. U nas tego trenera rozszarpałyby tabloidy, pospołu z tysiącami wszystkowiedzących internetowych trolli (patrz casus Beenhakkera czy innego Lozano). Wiem natomiast, że tam był on jedynym chętnym do przejęcia schedy po poprzednim selekcjonerze. I trzeba przyznać, że wynik niezgorszy i sporo napsutej przeciwnikom krwi.
Teraz przed nami bój o prawo gry w finale. Zła wiadomość - z gospodarzami. Dobra - po dzisiejszym? Bez jaj... Kto nas teraz zatrzyma? :)
Pyrsk ludkowie,
Elien.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz