Komentarz do meczu Wisły pomijam, dysproporcje były tak ogromne, że już po losowaniu znany był zwycięzca. Zagadką pozostawał jedynie rozmiar porażki.
Natomiast czwartkowe potyczki pozostałych drużyn wzbudzały u mnie ogromną ciekawość. I ku oburzeniu przyjaciół postanowiłem umilić grilla oglądaniem tychże spotkań. Na pierwszy ogień poszła Legia... Heh, ogień... Niestety, stołeczna drużyna na boisku wyglądała i poruszała się jak matrona. Na dodatek matrona trapiona całym mnóstwem schorzeń, od sklerozy poczynając, na Parkinsonie kończąc. A uczciwie dodać należy, że drużyna FK nie zrobiła piorunującego wrażenia. Jeśli zaś okrasić całość komentarzem dziennikarza TVP, który przy niezuznanej bramce Rogera niemal doznał spazmów i zawału serca (skąd oni ich biorą? robią jakiś casting na największego dziwaka?), to pozostaje w pamięci obraz, jaki chciałoby się zatrzeć jak najszybciej.
Na szczęście miodu, i to sporo, nalał do kibicowskiego serca mecz Lecha. Nie dość, że zaczął z impetem, to skończył niemalże salwą armatnią, na jakiś czas pozbawiając szwajcarskiego bramkarza chęci do gry (a chłopina ponoć dostał powołanie do kadry). Chciałoby się, żeby każda nasza drużyna parła do przodu z takim animuszem, strzelając w następnej rundzie więcej bramek, niż w poprzedniej, takoż gra była równie efektowna, co efektywna.
Pyrsk ludkowie. Elien.
Acha, i jeszcze jeden klasyk. :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz