środa, 15 grudnia 2010

PIH - Dowód rzeczowy nr 1.


Zabrzański raper Stasio był uprzejmy sformułować niegdyś pogląd, że (cytuję z pamięci) "studenci socjologii powinni mieć praktykę w nocnym". Idąc tym tropem PIHu powinien mieć z tejże dziedziny nauki doktorat. Jego najnowszy krążek wpadł mi w ręce kilka dni temu i postanowiłem się z nim zmierzyć. Na oficjalnej stronie (swoją drogą nieco makabrycznej) znalazłem zapis, że oto PIH powrócił z potrójną siłą. Czego to się nie pisze w ramach promocji... ;)
I owszem powrócił, choć raczej z typową dla siebie stylistyką. Na marginesie - sprawca całego zamieszania jest jedynym znanym mi artystą, który dosadność i wulgarność opisującą cielesność z niemal finezją i wdziękiem przeplata wyrażeniami w rodzaju atawizm, czy pacta sunt servanda. Rzecz to niespotykana i głównie dlatego zapadł mi pamięć. Sam album rozpędza się powoli. Weneckie lustro i Brutalna leksyka dają pewność, że autor wciąż jest w niezłej formie. Zgniłych sumień cmentarz i Femme fatale powoli nas rozsmakowują, by apogeum osiągnąć przy Dokumencie i 100 gramach. Całość zamykają Zasznurowane usta... Przyznaję, że za takim postrzeganiem stoi głównie warstwa muzyczna. Nie jestem wielkim fanem takich produkcji, choć w kilku momentach głowa sama wpada w rytm znany wszystkim miłośnikom czarnych brzmień. No właśnie,  jeszcze czarnych czy już afroamerykańskich? ;) PIH daje radę, goszczący na albumie Pezet i Peja dają radę (Śniadanie mistrzów) Ale, kuerwa, odgrzebywanie Kaczora? Shellerini? Cóż, nie jestem (bardzo) fanem takich nawijek... I niestety na tej płycie jest tylko 13 numerów, nie licząc introduction. Trochę mało, donczjafink?

Pyrsk ludkowie,

Elien.

Brak komentarzy: