piątek, 15 sierpnia 2008

Legia Warszawa? Who cares?


Komentarz do meczu Wisły pomijam, dysproporcje były tak ogromne, że już po losowaniu znany był zwycięzca. Zagadką pozostawał jedynie rozmiar porażki.

Natomiast czwartkowe potyczki pozostałych drużyn wzbudzały u mnie ogromną ciekawość. I ku oburzeniu przyjaciół postanowiłem umilić grilla oglądaniem tychże spotkań. Na pierwszy ogień poszła Legia... Heh, ogień... Niestety, stołeczna drużyna na boisku wyglądała i poruszała się jak matrona. Na dodatek matrona trapiona całym mnóstwem schorzeń, od sklerozy poczynając, na Parkinsonie kończąc. A uczciwie dodać należy, że drużyna FK nie zrobiła piorunującego wrażenia. Jeśli zaś okrasić całość komentarzem dziennikarza TVP, który przy niezuznanej bramce Rogera niemal doznał spazmów i zawału serca (skąd oni ich biorą? robią jakiś casting na największego dziwaka?), to pozostaje w pamięci obraz, jaki chciałoby się zatrzeć jak najszybciej.

Na szczęście miodu, i to sporo, nalał do kibicowskiego serca mecz Lecha. Nie dość, że zaczął z impetem, to skończył niemalże salwą armatnią, na jakiś czas pozbawiając szwajcarskiego bramkarza chęci do gry (a chłopina ponoć dostał powołanie do kadry). Chciałoby się, żeby każda nasza drużyna parła do przodu z takim animuszem, strzelając w następnej rundzie więcej bramek, niż w poprzedniej, takoż gra była równie efektowna, co efektywna.
Pyrsk ludkowie. Elien.
Acha, i jeszcze jeden klasyk. :D


Brak komentarzy: